Śmierć księdza
24 września 1944 r. podczas uroczystej mszy św. na ochotnickiej Skałce został zaprzysiężony jako jednostka odtwarzanego Wojska Polskiego 1 pułk strzelców podhalańskich AK. Już jednak następnego dnia radość z tego wydarzenia zakłóciły wieści o spaleniu przez Niemców schroniska na Lubaniu i śmierci dwóch polskich partyzantów.
Prowadzone przez kpt. Ernesta Durkalca „Sława” i jego żonę Helenę schronisko na Lubaniu było od 1943 r. jedną z najważniejszych partyzanckich baz w Gorcach, dającą schronienie członkom AK z oddziałów por. Krystyna Więckowskiego „Zawiszy” (OP „Wilk”) oraz kpt. Juliana Zapały „Lamparta”, a także żołnierzom sowieckim z grupy dywersyjnej lejtn. Aleksieja Botiana (Aleksndra Bociana) „Aloszy”, Stanowiło doskonały punkt kontaktowy, jak równie miejsce gdzie można było odpocząć podczas partyzanckich rajdów na Spisz oraz w Pieniny.
21 września 1944 r. z obozu na Skałce wyruszył duży akowski pluton pod dowództwem rtm. Włodzimierza Budarkiewicza „Podkowy”, którego celem miały być słowackie placówki graniczne w Spiskiej Starej Wsi oraz w Niedzicy. Noc partyzanci spędzili właśnie na Lubaniu, a 22 września wyruszyli na akcję, która przyniosła im sporą zdobycz w postaci uzbrojenia, mundurów i innego sprzętu wojskowego z rozbrojonych posterunków słowackich. Niestety, wypad ten sprowadził na Lubań 24 września 1944 r. obławę niemiecką, która spodziewała się napotkać w schronisku odpoczywających po rajdzie partyzantów. Grupy Budarkiewicza tam nie było, jednak w gościnie u Durkalców przebywali inni akowcy, jak również kilku rannych żołnierzy sowieckich. Zaskoczenie było ogromne. Wywiązała się krótka strzelanina, podczas której zginęli Aleksander Krzystyniak „Szarotka” oraz Ignacy Gorezewski „Brzoza”, a samo schronisko zostało spalone. Podczas walki udało się uciec tylko trójce Polaków – Eugeniuszowi Giełdczyńskiemu „Kosie”, Eugeniuszowi Czeremeszyńskiemu „Cisowi” oraz Franciszkowi Ciesielce „Karo”. To właśnie z ich inicjatywy przywieziono do Ochotnicy Dolnej zwłoki poległych partyzantów i zarządzono uroczysty pogrzeb, który miał się odbyć 27 września 1944 r. na tamtejszym cmentarzu.
Ceremonie odprawiać miało trzech księży: proboszcz parafii ks. Michał Sotowicz oraz dwóch kapłanów gościnnie przebywających w Ochotnicy – ks. prof. Jan Czuj, pełniący także funkcje kapelana l psp AK oraz ks. Jan Chojnacki z parafii Długoszyje na Wołyniu, którego starcia polsko-ukraińskie na Kresach zmusiły do przyjazdu w Gorce. Ponadto pogrzeb partyzantów zgromadził samych mieszkańców Ochotnicy, w tym żołnierzy AK reprezentujących oddział „Lamparta” – kpr. Eugeniusza Giełdczyńskiego „Kosę” oraz Karola Chlipałę „Linę”. Przybyli także partyzanci sowieccy na czele z lejtn. Piotrem Jarosławcewem „Petro”. Ustalono wówczas, że podczas pogrzebu będzie miała miejsce salwa honorowa, do której znak da ks. Czuj. On sam relacjonował to w ten sposób: Śp. ks. Chojnacki klęczał obok […] w czasie modłów liturgicznych. Rosjanie klęczeli równie jakie dwa – trzy kroki za księżmi. Oficer Petrow otrzymawszy znak (jak o to prosił), że mona dać salwę, komenderował. Widziałem podniesione w górę lufy karabinowe. Silny huk wstrząsnął powietrzem. Po paru sekundach na lewo odemnie przewraca się na wznak (na nagrobek z darni) ks. Chojnacki chwytając się prawą ręką za bok i woła: „Jezus Maria, zastrzelili mię”. Równocześnie pokazuje ranę na ręce.
Początkowo wszyscy zgromadzeni na pogrzebie myśleli, że ks. Chojnacki przestraszył się huku usłyszanych strzałów, i po prostu zasłabł, natomiast ranę na ręce tłumaczono sobie jako powstałą w wyniku uderzenia łuską po wystrzelonej amunicji. Księdza oparto o jeden z grobów, a pogrzeb kontynuowano. Dopiero po zakończeniu uroczystości okazało się, że ks. Chojnacki rzeczywiście został postrzelony. Karol Chlipała „Lina”, przedwojenny student medycyny pełniący w oddziale „Lamparta” funkcję felczera, opowiadał: Przy bandażowaniu go, którego dokonałem osobiście, stwierdziłem, że pocisk wszedł w okolicę lewej części lędźwiowej, a wyszedł dośrodkowo w okolicy pępka i utknął w ręce prawej. Po kilku godzinach ks. Jan Chojnacki zmarł. W chwili śmierci miał skończone 36 lat.
Oczywiście po ujawnieniu faktu postrzelenia ks. Chojnackiego zapanowała konsternacja, zarówno wśród miejscowych górali, jak i pośród partyzantów sowieckich, których zaczęto oskarżać o umyślne zabójstwo księdza. Żeby wyjaśnić całą sprawę zdecydowano się przeprowadzić formalne dochodzenie, które miało naświetlić okoliczności śmierci kapłana. Odbyło się ono na początku października 1944 r., a protokoły z relacjami świadków zdarzenia spisywał dowódca 11 kompanii IV batalionu l psp AK – ppor. Adam Winnicki „Pazur”. Zachowały się one do dnia dzisiejszego. Wynika z nich jasno, że ks. Chojnacki zginął najprawdopodobniej na skutek przypadkowego wystrzału partyzantów sowieckich lub … polskich. Okazuje się bowiem, że w salwie brali udział także akowcy – kpr. „Kosa” strzelając z pistoletu TT oraz strzelec „Lina” z Frommera kal. 7 mm Ks. Czuj pisał: Tu należy dodać jeszcze to, że gdy się obejrzałem na strzelających w momencie postrzelenia ks. Chojnackiego zauważyłem jedną z luf rewolwerowych. Z drugiego końca [szeregu] te były rewolwery, Z których strzelali nasi (czy było ich 2 tylko, czy więcej nie wiem). Świst kulki koło mnie słyszałem ale nie umiem o tem nic powiedzieć. „Kosa” wspominał dodatkowo o tym, że jednemu z Sowietów zaciął się karabin i to on właśnie mógł przypadkiem spowodować śmierć kapłana.
Analizując jednak wszystkie dostępne w chwili obecnej relacje uznać należy, że postrzał nastąpił najprawdopodobniej z broni krótkiej (pistoletu, rewolweru) z lewej strony kolumny sowieckiej że lub też z miejsca gdzie stali polscy partyzanci. Według kierownika szkoły w Ochotnicy Dolnej, Józef Wieczorka, odpowiedzialnym za śmierć był jeden z trzech partyzantów stojących bezpośrednio za ks. Sotowiczem. Byli to według niego Eugeniusz Giełdczyński „Kosa”, Karol „Lina” (on sam relacjonuje, że stał wówczas w innym miejscu, co potwierdza protokół podpisany przez „Kosę”) oraz „Petro”. Wieczorek opisywał: Widziałem jak jeden z nich pochylił browning [pistolet], ale który to był stwierdzić nie mogę ponieważ klęczałem w tym momencie i nie widziałem dobrze. Trudno przypuszczać, że zabójstwa ks. Chojnackiego dokonano z premedytacją, był to raczej nieszczęśliwy wypadek. Jednak nawet jeśli komuś zależało na śmierci kapłana, nie sposób tego w chwili obecnej udowodnić.
Pogrzeb ks. Jana Chojnackiego odbył się 29 września 1944 r. – tym razem w towarzystwie reprezentacyjnego plutonu z IV batalionu kpt. „Lamparta”. Całą uroczystość zabezpieczały ponadto partyzanckie czujki ustawione wzdłuż głównych dróg, nad którymi dowództwo sprawował ppor. „Pazur”. Na pogrzebie pojawili się także Sowieci pod dowództwem lejtn. „Petro” Jarosławcewa. Wydarzenie to zgromadziło jeszcze więcej uczestników niż odprawiany dwa dni wcześniej pochówek partyzantów zabitych na Lubaniu. Do Ochotnicy przyjechali księża z okolicznych parafii oraz znajomi zmarłego z całego Podhala. Wspomnienie o ks. Chojnackim wygłosił ks. prof. Jan Czuj. Podniosłą uroczystość utrwalił na kliszy aparatu jeden z partyzantów, Stanisław Wojdyła „Szum”. Na zachowanych zdjęciach widać bramę cmentarza w Ochotnicy Dolnej, górali ochotnickich oraz księży modlących się nad trumną zmarłego. Widać też stojących w szeregu z bronią gotową do strzału partyzantów. Tym razem jednak obeszło się bez salwy honorowej…
Źródło: kwartalnik „Ochotnica” nr 16/2010 (XII 2009) Dziękuję Autorowi za zgodę na zamieszczenie artykułu