Wiktor Grzesicki (1859-1917) generał z Ochotnicy
Chcielibyśmy wydobyć z mroków niepamięci jednego z zapomnianych synów ochotnickiej ziemi. Żył na styku dwóch epok: XIX i XX wieku. Zmarł przed 88 laty.
Z kart historii wyłania się postać niezwykła: człowiek urodzony w Ochotnicy, który doszedł do najwyższych godności wojskowych w jednym z europejskich mocarstw, był obecny przy kształtowaniu się zalążków sił zbrojnych II Rzeczpospolitej, choć do jej początków w roku 1918 nieszczęśliwie nie dożył.
Publikując ten artykuł w kwartalniku „Ochotnica”, rozpoczynamy poszukiwania korzeni, pamiątek, wspomnień o niesłusznie zapomnianym Wiktorze Grzesickim, jednym z najzdolniejszych generałów sił zbrojnych monarchii austro-węgierskiej, który w pełni sprawdził się na frontach I wojny światowej, walcząc na czele swojego macierzystego 20 pułku piechoty (nazywanego w wojsku austriackim po prostu … „Góralami”) i na czele Legionów.
Zanim przedstawimy Czytelnikom skrót wiadomości o generale Grzesickim, które udało się dotąd zebrać – musimy jednak na początku wyjaśnić podstawową kwestię: dlaczego należy mówić i pisać o generale i… dlaczego tak długo o nim nie mówiono.
Był niewątpliwie człowiekiem, któremu według dzisiejszych kryteriów „udało się” – osiągnął sukces życiowy w bardzo trudnym, obcym środowisku. Tak, jakby współczesny obywatel Ochotnicy zaszedł bardzo daleko np. w amerykańskich siłach zbrojnych lub… na forum Unii Europejskiej. Szczęśliwie, dzisiejszy młody Ochotniczanin mógłby rozpocząć taką karierę od studiów na polskich uczelniach lub od służby w Wojsku Polskim.
120 lat temu nie było wolnej Polski. Atmosfera i nastroje w kraju, rozdartym już od niemal wieku trzema zaborami, były dramatyczne: wszyscy mieli w pamięci tragedię Powstania Styczniowego. W Galicji i Lodomerii, najbiedniejszym z krajów cesarstwa austriackiego, które od niedawna dopiero połączyło się unią personalną z Węgrami (stając się dualistyczną monarchią austro-węgierską) – bardzo powoli zaczynał się podnosić poziom życia mieszkańców. Powstawały pierwsze inwestycje komunikacyjne (koleje) i przemysłowe. Pod koniec drugiej dekady panowania cesarza Franciszka Józefa I, po wyniszczających wojnach z Włochami i Prusami; stary, skrajnie konserwatywny organizm naddunajskiej monarchii zaczynał ewoluować w kierunku związku krajów środkowoeuropejskich o znacznej autonomii, połączonych osobą władcy, parlamentem, głównymi ministerstwami oraz podstawową częścią sił zbrojnych. Rozpoczynała się jedna z najbardziej niezwykłych prób w dziejach nowożytnej Europy – stworzenia ponadnarodowego państwa o skomplikowanej strukturze i zasadach, z jednej strony nawiązującego do średniowiecznego uniwersalizmu, z drugiej – na swój sposób nowoczesnego, przypominającego nawet… niektóre struktury dzisiejszej Unii Europejskiej !
Pamiętać musimy, iż był to eksperyment nieudany. Rozsadziły go nacjonalizmy, rozbudzone w krajach koronnych. Próby rozwiązywania problemów i konfliktów, rodzących się w poszczególnych narodach monarchii nigdy nie załatwiały ich do końca, a rodziły nowe. Mimo to było możliwe zachowanie języków narodowych, rozwój nauki, szkolnictwa, sztuk i myśli politycznej (np. niezwykła w tej części Europy wolność prasy); możliwość inwestowania dla dobra własnych krajów. Nie było dyskryminacji ludności żydowskiej. Ingerencja państwa i jego tajnych służb w życie obywateli była nieporównanie mniejsza niż np. w cesarstwie rosyjskim. Uwłaszczenie chłopów, początki ruchu samorządowego, spółdzielczości; początki poprawy sposobów gospodarki rolnej czy higieny (choć w bardzo ograniczonym zakresie), pozostawiły, czytelny jeszcze u najstarszych mieszkańców dawnej Galicji (w tym i Podhala) wizerunek „dobrego cysorza”.
W takiej atmosferze dojrzewało w 70 i 80 latach XIX wieku młode pokolenie polskiej inteligencji w Galicji. Jej droga w tzw. „wielki świat” wiodła przez Wiedeń i przez instytucje monarchii austro-węgierskiej. Dodajmy, zaborczej, obcej, lecz przecież nie całkiem znienawidzonej i nieprzyjaznej. Dla znacznej części społeczeństwa polskiego pojęcie „państwo” oznaczało wówczas właśnie naddunajską monarchię z dalekim cesarzem, zaś bliski sercu kraj – część Polski pod jego berłem. Nie znaczy to, że sprzedali lub zagubili swą polskość. Jednak czymś znacznie bardziej strasznym, niż trochę strupieszała i niewydolna, urzędnicza maszyneria państwowa Austrii, wydawała się wówczas Rosja, z szubienicami na stokach warszawskiej Cytadeli i tysiącami ludzi pędzonych na Sybir.
Wielu Polaków, w tym i Grzesicki, za cenę lojalności w stosunku do stosunkowo liberalnego, wielonarodowego państwa austro-węgierskiego, wykorzystało szanse rozwoju i awansu, jakie im to państwo dało. Ludzie ci, gdy dane im było dożyć Niepodległości, okazywali się najwierniejszymi synami Polski i najzdolniejszymi dowódcami wojskowymi, inżynierami, lekarzami, pilotami – specjalistami niezbędnymi w początkowym okresie II Rzeczypospolitej. Jednak zostali skazani na zapomnienie, zaś ich czasy – generalnie na wyśmianie. Dlaczego i czy do końca sprawiedliwie ?
Po okresie wielkiej radości i dumy z odzyskanej Niepodległości, które w okresie międzywojennym kazały szybko zapominać osiągnięcia i sposób życia pod zaborami, i po prawie półwieczu komunistycznej indoktrynacji, potępiającej wszystkie (oprócz radzieckiego…) formy imperializmu – o czasach naszych pradziadków wiemy bardzo niewiele. Nauczyliśmy się za to patrzyć na Austro-Węgry przez pryzmat bardzo tendencyjnych książek i filmów takich jak „Przygody dobrego wojaka Szwejka” czy „C.K. Dezerterzy„. Nie trzeba dodawać, iż tak zdegenerowana, pełna idiotów, sadystów i dekowników armia, jaką pokazują autorzy tych, skądinąd dobrze napisanych dzieł literackich, nie byłaby w stanie walczyć przez cztery lata równocześnie na czterech frontach I wojny światowej, zadając jeszcze w 1918 roku ciężkie straty nowoczesnej, wspieranej przez Francuzów, Anglików i Amerykanów armii włoskiej.
Trzonem armii monarchii austro-węgierskiej był korpus oficerski. Była to najdziwniejsza, najbardziej egzotyczna i najtrudniej zrozumiała (nawet dla współczesnych jej Europejczyków z innych krajów !) grupa ludzi. Nie trzeba dodawać, iż z dzisiejszego punktu widzenia – byli to ludzie niemal z innej planety ! Obowiązywały tam rygorystycznie przestrzegane, rycerskie zasady. Oficer austriacki składał przysięgę wierności nie narodowi czy państwu, lecz tylko i wyłącznie cesarzowi; odtąd stawał się nominalnie… „bratem samego cesarza” ! Niezależnie od stopnia, przynajmniej w teorii, mógł się zwracać do swego podwładnego, kolegi, lecz i przełożonego przez „ty”, co sugerowało rycerską równość. Najważniejsza rzeczą było zachowanie honoru i lojalności w stosunku do monarchy i domu panującego. Oficer nie mógł zajmować się polityką, nie mógł eksponować swego pochodzenia (np. tego, że jest z urodzenia Polakiem, Czechem, Niemcem czy Chorwatem), nawet w rezerwie nie mógł „dorabiać sobie” w „niegodnych zawodach” (np. w handlu), a żenić mógł się tylko wtedy, gdy rodzina panny młodej mogła wykazać się zasobami pieniężnymi w wysokości 40 000 koron (była to olbrzymia kwota !), aby zapewnić godne życie rodzinie „cesarskiego brata”. Stąd większość młodszych (i biedniejszych) oficerów zawodowych pozostawało w bezżennym stanie, będąc jakby wyłączną „własnością” cesarza. Z drugiej strony ogromny nacisk stawiano na wykształcenie i towarzyską ogładę kadry oficerskiej. Było to więc środowisko hermetyczne, elitarne, oddzielone od narodów i społeczności murem tradycji i obyczaju, noszące się wysoko i „z pańska”; rządzące się własnym prawem i trudnymi do zrozumienia rytuałami.
W takim właśnie, zimnym, obcym środowisku zrobił niebywałą karierę człowiek z Ochotnicy.
Urodził się w naszej wsi 28 listopada 1859 roku. Był synem właścicieli ziemskich: Aleksandra i Anny z Kołodziejskich. Dzieciństwo spędził w Biegonicach i Nowym Sączu, gdzie w latach 1869-1875 uczęszczał do I Gimnazjum. Na Sądecczyźnie spędził zatem 16 lat, tj. około 27 % swego życia.
Służbę wojskową rozpoczął 26 listopada 1876 roku, jako szeregowy w 20 Pułku Piechoty, kształcąc się równocześnie w wiedeńskiej Szkole Kadetów Piechoty. Służbę zawodową w armii rozpoczął latem 1878 r., we wrześniu tego samego roku został porucznikiem. W latach 1879-1883 był adiutantem batalionu, a następnie oficerem prowiantowym. W 1883 mianowany został adiutantem pułku. Od roku 1884 był dowódcą pułkowej szkoły podoficerskiej. W roku 1886 mianowany został dowódcą kompanii. Od 1887 przez blisko pięć lat zatrudniony był w wojskowym szkolnictwie. Uczył języka niemieckiego, francuskiego i rosyjskiego w Szkole Kadetów w Innsbrucku. Pełniąc funkcje instruktorskie nadal studiował, jako wolny słuchacz, na kierunkach: germanistyka i prawo międzynarodowe. W roku 1890 awansował do stopnia kapitana drugiej klasy. W tym czasie uczył także języka rosyjskiego w Wojskowej Niższej Szkole Realnej w Koszycach. W roku, 1891 jako oficer nadliczbowy, w 20 Pułku Piechoty odkomenderowany został do Sztabu Generalnego na staż w tzw. Biurze Ewidencyjnym (Evidenzbureau), gdzie pracował przy studiach nad armią francuską. Biuro Ewidencyjne było rodzajem wojskowego centrum studiów wywiadowczych, gdzie gromadzono i opracowywano dane na temat wszelkich potencjalnych wrogów w przyszłej wojnie. Rok później przeszedł do Grupy Rosyjskiej, której był kierownikiem od roku 1902 roku 1908. Pracując w Biurze Ewidencyjnym, awansował w roku 1893 do stopnia kapitana pierwszej klasy i majora w składzie armii (1904). W roku 1909 powołany został do Biura Operacyjnego Sztabu Generalnego i na redaktora „Streffleurscher Militärzeitschrift„. Było to najpoważniejsze pismo specjalistyczne, zajmujące się sprawami wojskowymi. 1 listopada 1912 roku otrzymał stopień pułkownika i pracował w Biurze Operacyjnym Sztabu Generalnego.
W chwili wybuchu I wojny światowej wojny przydzielony do sztabu 1 Armii, następnie od 27 października 1914 roku ochotniczo walczył w szeregach macierzystego 20 Pułku Piechoty, wyróżniając się odwaga na polu bitwy.
20 Galicyjski Pułk Piechoty miał swoje rejony werbunkowe głównie na terenie Sądecczyzny i Podhala. Stacjonował w czasie pokoju dwoma batalionami i kadrą w Krakowie, III batalionem w Nowym Sączu, a IV batalion detaszowany był w Bielinie na terytorium Bośni. Sławny to był pułk, nazwany przez austriackie władze wojskowe po prostu „Die Góralen”. Rzucany był zawsze na najtrudniejsze odcinki frontu. Jak pisał po latach ppłk Stanisław Plappert: „… żołnierz cierpliwy i wytrzymały, niezwykle odważny, byle miał fajkę w zębach, bardzo oddany w rękach ludzi, którym ufał …„. Podczas I wojny światowej 20 Galicyjski Pułk Piechoty, razem z 57 Galicyjskim Pułkiem Piechoty z Tamowa, 1 Pułkiem Artylerii Haubic i 1 Pułkiem Artylerii Polowej z Krakowa wchodził w skład 24 Brygady Piechoty i wraz z 23 Brygadą Piechoty tworzył 12 Krakowską Dywizję Piechoty.
8 lutego 1915 pułkownik Grzesicki przeszedł do pracy w Sztabie 1 Armii jako komendant Grupy Legionów Polskich w Dęblinie a następnie w Piotrkowie. Od 6 czerwca 1915 roku z ramienia Komendy Legionów nadzorował działalność Departamentu Wojskowego NKN. Niedługo z pracy sztabowej wrócił na front. W październiku uczestniczył z powodzeniem w walkach 3 Brygady Legionów. W okresie służby w Legionach dwukrotnie obejmował nad nimi tymczasowe dowództwo (15 kwietnia-14 maja 1915 i 13 grudnia1915 do 7 lutego 1916).
W lipcu 1916 awansował na generała majora i objął stanowisko zastępcy wojskowego gubernatora generalnego w Lublinie. Zmarł nagle 28 stycznia 1917 roku i pochowany został na Cmentarzu Centralnym we Wiedniu. Był żonaty, miał dwóch synów.
Na tym kończy się krótka opowieść o Wiktorze Grzesickim – generale rodem z Ochotnicy. Był wybitnym oficerem sztabowym, pisarzem wojskowym i politycznym, a także niezwykle utalentowanym dowódcą, świetnym organizatorem oraz dzielnym żołnierzem.. Był odznaczony m.in.: Rycerskim Krzyżem Orderu Leopolda, Orderem Żelaznej Korony, Rycerskim Orderem Franciszka Józefa i wieloma innymi odznaczeniami austriackimi i niemieckimi. Dowodził formacjami polskimi pod czarno-żółtymi sztandarami habsburskimi, nie zdążył pod biało-czerwone sztandary Rzeczypospolitej. Podkreślano, iż był, zgodnie z honorem „cesarskiego brata”, lojalny dożywającej swych ostatnich lat, naddunajskiej monarchii. Nie we wszystkim zgadzał się z Józefem Piłsudskim, co na pewno w następnych latach nie przysłużyło się dobrze pamięci o nim. A jednak od gimnazjalnej ławki w Nowym Sączu, aż do śmierci przyjaźnił się z legendarnym dowódcą legionowym, gen. Zygmuntem Zielińskim, wielkim i gorącym patriotą. Dziwnie układały się drogi Polaków …
Jadwiga i Krzysztof Wielgusowie; Jaszcze, Na Kosarzyskach, sierpień 2005. Pisząc niniejszy artykuł korzystaliśmy z następujących opracowań: Jan Rogowski: Dzieje legionów polskich w zarysie [Internet] Jerzy Giza: Generałowie z Sądecczyzny rodem [Internet] Jan Rydel: W służbie cesarza i króla, Kraków, 2001
Zamieszczono w gazecie „Ochotnica”, nr 7/2006. Dziękuję Autorom za zgodę na zamieszczenie artykułu